piątek, 28 kwietnia 2017

Verite

Szukasz Boga w tej kopalni zieleni; kwarcyt, rozsypany, odrdzewia stopy krzyża, a Ty - z oczami jak witrażowe szybki - łazisz po śladach Jego męki

i nie wiesz już,
gdzie oś świata a gdzie
dno ciebie.

A przecież
   /mówił-szeptał ten jeden jedyny ołowiany kochanek/ dna się nie zapomina.
Nie, nie, nie/, powtarzał szeptem-tchnieniem, pokazując, gdzie i jakie to dno, i czemu służy/.
(Dziś wiesz:
    służy też światu. Tam na samym dole jest polana, z niej wyrastają mury Rzymu; tu też rodzi się echo przemilczeń.)

Bóg kręci nad tobą głową, jakaś ty inna od swojego cienia.
Świat tymczasem się przeobraża, umiera, wybucha - tysiąc razy na każdy świt.

Szukasz na dnie kopalni zieleni; ze dna wyłazi bór zasmuceń i bór cichości, i mała sonatina,
aż sobie
niemal przypominasz
i wyćwiczonym ruchem
sięgasz do ramion, krótkie palce
wystukują nie dający się zapomnieć rytm,
aż ze skóry wybielą nigdy nie mające się zatrzeć ślady:

czuła, cierpka niemiłość - niczego więcej nie mógł jej ofiarować, mówił monotonnie, cały monotonny i tylko wtedy, gdy sięgała ręką w stronę zabiedziałej skroni, wtedy tylko się zlękł.
I odtamtąd już zawsze się krzywdzili wzajem.

poniedziałek, 24 kwietnia 2017

xcxcxc

Alicja mogłaby mieć większe oczy. Większe - ogromne: jak kwiaty piwonii, z miękkimi, białymi powiekami i rzęsami w rzędy jak czarne, maluczkie pióropusze. Mogłaby mieć skórę jakąś taką bardziej: ze mgły i pasteli, jakby Alę-mianownik wyjęto ze snu o narodzinach wszelkich wenus tego świata.

Ala mruży powieki - woalka rudych rzęs przysłania małe oczy, małe oczy ciemnieją.
- Mógłbyś mi się przyśnić - narzeka po cichu. Cała jest pełna wyrzutu: ręce splecione za plecami, uśmiech sięgający oczu; w każdym jej ruchu okropnieje szczerość.

Nie ma sarnich oczu, pełnych warg i jasnej skóry. Jej palce nie potrafią uwodzić gracją, niespecjalnie piękne, raczej nie smukłe. Nie ma ciętego dowcipu, nie znosi filozofowania. By zjednać sobie ludzi, Ala zasadza w nich przywiązanie do jej dobrego półuśmiechu. Patrzą lub nie, są blisko lub blisko ich nie ma, a ona półuśmiecha się łagodnie, pełna mądrej ufności we własne ręce i ze spojrzeniem otwarcie podstępnym. Nieważne, czy oni patrzą, czy nie, ona:
Jestem pewność, jestem przekonanie, mówi oczami.
Mijają spotkania i niespotkania, zieją rany nieobecności, uradza się sina tęsknota, a usta Alicji rozciągają się w uśmiechy, lekko, prawie czule.

Czasem zastanawia się, czy gdyby potrafiła mniej pewnie kłamać, owijać włosy wokół palców, ciszej śpiewać
albo gdyby śmiała się perliście, patrzyła oczyma jak pąki piwonii, miała mleczną skórę
albo gdyby plątanina jej myśli bardziej niż wulkaniczne jezioro przypominała górski potok
Czy wówczas
        Miałbyś czelność nazwać jej uśmiech pięknym? tak, jak teraz? potrafiłbyś równie spokojnie, co w tej chwili, rzucać wyzwanie spojrzeniu Ali swoim własnym i opowiadać jej o świecie, o tym, jak wygląda świat za oknami, jak wygląda świat pod powiekami, jak wygląda życie i czemu nie istnieje antycząstka, czemu nie ma nieżycia.

- Hej. - Macha mu ręką przed oczami. - No. Nie trać mnie z oczu.

Mógłbyś mi się przyśnić.

Ala śni o kobiecie z czerwonymi włosami sięgającymi ziemi. Ala nie wie, jak może śnić o tak cudownych włosach, bo nigdy nie widziała niczego piękniejszego od nich, a przecież sny skądś muszą brać skały do ociosania, no nie?
Czerwień, czym jest czerwień, kiedy słowa nic nie znaczą.
Ala patrzy, jak kobieta przechyla głowę - ciut ciut - a pasma płyną wraz z tym ruchem. Światło migocze między pasmami, Ala śni o malinach krwawiących palce, śni o czereśniach, śni o ostrym słońcu południa, cieple wieczoru, siności poranków. Usta układają się w: Alicja, serce

Pięć uderzeń, Ala wie, że wkrótce szkatułka wyrwie się z piersi, wyrwie się, niebieskawa, pobiegnie wprost w ramiona, a nad nimi usta już układają się w: chodź do mnie, serce. 

Ala śni o spienionym morzu, o śpiewie wiatru przesmykującego między ścianami pereł. Jest dudnienie grzmotów gdzieś wysoko ponad bąblem powietrza, ale to nic, bo jest też kap kap - najbliższe ukołysaniu tętniczemu, znajome kap kap kap. Kroki jak pudełka zapałek - sen rzeczywistość noc dzień jawa sen. Ręce bielsze niż zapamiętała, ciemniejsze niż zapamiętała. Oczy pełne tego czegoś. Czerwień jak dłoń  czerwień  jak  d ł o ń   ch w y t a j ą c a  tę Ali, jak zamykanie oczu z głową tuż obok, jak nieskończoność niedopowiedzeń. Jak maki rosnące przy rzece, jak rzeka krwi, jak rzeka niosąca kwiaty piwonii daleko od domu. Jak kompot z truskawek, jak soczyste, słodkie truskawki, jak oczy martwiejące w chorobie, jak mieszanka ślinokrwi, jak otwarte żebra. Jak wiśnie, sady wiśniowe, jak porzeczki, porzeczkowe wszechświaty, słodkie konfitury
    j a k   r ę c e            u m a cz a n e     p o   ł o k c i e        w  tobie    w  t o b i e     w    t  o  b  i  e.    
Zaśnięcie w południe i obudzenie się przy świtaniu letniego wieczoru. Zapach gasnącej rosy. Zapach siana. Krzyk dzieci. Śmiech dzieci. Płacz dzieci. Przednocne pachnienie jaśminu. Noc majowa. Krzywda. Odkupienie. Sen. 

- Mógłbyś mi się przyśnić - mówi mu z wyrzutem.

Ali śni się kobieta o czerwonych włosach jak płótno farbowane w malinowej krwi. 

Ala śni o komnacie - perle.

Mógłbyś się jej przyśnić.


wtorek, 21 marca 2017

x

pierwsza zapomniana wiosna boli mniej od tej drugiej, bo za drugim razem - dlaczego, hm? - następuje tąpnięcie.

Jesteś kryształem, jesteś ma-la-chi-tem - to szept smukłych ust: wargi jak kartki papieru, niebieskie w stylu topielczym. Przypuszczać? Domyślać się? Czemuż to niby? Ty - nigdy. Że tak utopijnie naniebieszczone? zaczną ?pęcznieć jak błonne storczyki i będzie w tobie rozkwitał pierwszy sen o krzywdzie.

/pierwszy sen/
dręczy. umierać to nieoddech i bezpłacz, aż przykuca u twego boku nieumieranie. I nieumierasz po trochu. 
Jak bardzo obfite w słodycz może być zło? Jak bardzo zła może nie być? Nie ma miar, nie ma wag. Nie istnieje nawet pluskoczący niebyt.

Jest cisza na dnie morza, a na dnie świata twój świat. W oka środku głębie i malachity, i blaknące blaszki czaszki. Ze środka jest się piękniejszym. Ten porządnie oklejony ścięgnem kościec, duch wdechowydechu mięśnia. Słodycz mieszka na dnie ciała: w natlenionej krwi, o tam.

/drugi/
nie ma warg do spękania, nie ma opowiadaczy. 
Historie usychają w koronach drzew i pod gnijącym listowiem. Umieranie ukośnik życie. Śmierć ukośnik ciało. Ciało ukośnik ciało ukośnik krew ukośnik mięsień. Oddechowi nie ma końca, oddechowi nie ma końca.


/trzeci/
Jednej wiosny będzie ta jedna noc, kiedy wystawisz palec za okno, wystawisz serce na dłoń, 
a ?duszę, jeśli się poczuwasz, na ramię. A zza rękawka wypełzną twoje pary dłoni.

Ten sen opowiada o przemianie dziecka w rozgwiazdę. Nigdy przedtem i potem nie będzie dla twoich oczu takiego rozgwieżdżania jak ta szpetna przemiana ciała w ciało. Nigdy nie będzie takiego

 zatroskania i podobnej mocy twej niemocy.

wtorek, 29 listopada 2016

Był sobie Czechowicz raz, później było wszystko inne

o śmierci nic już nie wiem.

patrzysz nie na mnie,
nie na mnie,
kiedy smakuję,
jak smakujesz,
nie patrzysz na mnie,
a ja nic nie wiem o śmierci.
Królowe lata przechodziły tędy chwilę temu,
topole rzucały na nie woale cieni i w tej bladozieleni
późnej wiosny/wschodzącego lata wykąpywały się
różowolice królowe naniebieszczone od południowych słońc.

---
oczy anny skryte za wachlarzem rzęs śledzą z najwyższą uwagą, jak michał sięga po jej dłoń, jak łapie ją w dwie swoje i przyciąga do warg i całuje,
i -
to jest tak: oczy anny rozszerzają się ze zdumienia, bo nagle czuje za wiele:

zapach jego skóry
zasmucenie, bo ślad uśmiechu michała przypomina jej o tamtym jednym uśmiechu sprzed wielu, wielu lat,
zaskoczenie
i
zabawne to wszystko, doprawdy.


---
z międzyżeber wyłazi śmierć
cały jest czarnoszary i pergaminowy tam między żebrami
czarnoszary i pergaminowy niczym czas
---

Nie na mnie patrzysz, kiedy
ja smakuję jak smakujesz ty,
nie patrzysz na mnie, a ja
nic już nie wiem
o śmierci.


piątek, 18 listopada 2016

było minęło cnie



(-bless my darkness-)


- Nienawidzę cię – mówi mu Ala, bo pierwszy raz Eka jest tak bardzo naalkoholizowany, że sięga ręką do jej czoła i dotyka dwoma palcami skroni, i przejeżdża tymi chropowatymi opuszkami po jej prawej brwi. - Chrzań się, Eka.

Wbrew sobie wtula policzek w szorstkie ciepło, nienazwaną ciemność, której nie odgadnie. Kilka sekund, nie więcej. /Jakby mijały minuty, wieki całe, czas zastygły w głuchych uderzeniach jej zdesperowanego serca, w jego pachnącym godzinami picia oddechu, w jej oczach zamkniętych, jego czujnie-nieczujnych./

- Chrzań się – powtarza, odwraca głowę, patrzy na ogień, czerwone światło otula jej twarz, ciepło ciepło ciepło. Eka wzrusza ramionami i nic więcej. Przygląda jej się ciągle chyba, bo powietrze wokół nich jest statyczne, bo napięcie nie uchodzi z ramion Ali. Więc Ala zgrzyta zębami, zła na świat cały /ale tak naprawdę nie, naprawdę to nie/ i nagle czuje się potężnie, okropnie zmęczona.


(ala pod zamkniętym oczami widzi, jak świat płonie.
widzi dłonie, jak rozkleszczają żebra - wszystkie żebra wszystkich ludzi.
widzi, jak idą - w nie tę stronę, zawsze w nie tę.)


- Zobacz, Ala – szepce Eka nad jej głową. - Oni sobie idą w drugą stronę.
- Mhm – widzi Ala.
- Kiedy wyjeżdżasz?
Ala ma ochotę go uderzyć, bo – dlaczego, Eka, nie zapytasz jaśniej:
-pamiętasz tę pijaną, zapłakaną noc? Pamiętasz jak zostawiałaś mi sińce na ramionach, Ala? Pamiętasz, jak to jest czuć moje usta na twojej szyi, tak, tam, gdzie tuż pod skórą słodzi uderzający szybciej i szybciej puls-

- Jutro.
- Mhm – rozumie Eka.
Ala nie rozumie.





-edycji poddam idk, chyba tak

poniedziałek, 19 września 2016